W KSMie znalazłam się zupełnie przypadkiem. Podczas przygotowań do bierzmowania ksiądz z mojej parafii zaprosił mnie na spotkanie, a mi zwyczajnie głupio było odmówić. Przyszłam więc na spotkanie i od razu zakochałam się w Stowarzyszeniu, a moje życie od pierwszego kontaktu z KSMem zmieniło się o 180 stopni… Otóż nie. Do momentu w którym jestem teraz prowadziła bardzo długa droga. Droga pełna upadków i niepowodzeń, rezygnacji i powrotów.
Jestem R., mam 18 lat i od 4 lat jestem związana z KSMem. Mimo tego, że, jak napisałam wyżej, moja przygoda ze stowarzyszeniem nie była prosta, już od samego początku Bóg działał przez nie i docierał do mnie na różne sposoby, zwłaszcza przez ludzi, których spotykałam. Swoją drogę z KSMem zaczynałam jako człowiek bardzo zagubiony. Miałam pełno problemów ze sobą i otoczeniem, depresję, niewyobrażalne pragnienie bycia zauważoną i docenioną. Za wszelką cenę starałam się błyszczeć, popisać, zaimponować każdemu. W życiu codziennym i środowiskach, w jakich się obracałam, maska żywiołowej bohaterki zawsze się sprawdzała, zaś w KSMie- miałam wrażenie że ludzie widzą przez nią na wylot i wiedzą, jakim zagubionym i samotnym stworzeniem jestem w środku. Nie było sensu udawać, lecz ciężko było mi pozbyć się formy, w którą weszłam. Wiele czasu zajęło mi porzucenie “JA CHCĘ” i przyjęcie “Panie, niech będzie tak, jak Ty chcesz.” Zaczęłam czytać Pismo Święte i żyć Słowem Boga, wzrastać i rozwijać się, a rekolekcje i wydarzenia organizowane przez KSM mojej diecezji uczyły mnie stopniowo pokory, łagodności, ale też radości z bycia dzieckiem Boga i służenia innym. Zawsze z podziwem patrzyłam na Zarząd i funkcję zastępowych- ludzi, którzy służą, dają z siebie wszystko, aby wnieść Boga w życie innych. Wiedziałam, że właśnie taką osobą chcę być. Zaczęłam czerpać radość z pomocy drugiemu człowiekowi, ze zwykłego bycia przy nim, uśmiechu i dobrego słowa wypowiedzianego w jego stronę nawet gdy mi samej było ciężko i źle. Pokochałam pracę, z radością zaczęłam podejmować się zadań takich jak zamiatanie korytarza pod koniec dnia na rekolekcjach. Przełomowym momentem było dla mnie złożone w 2018 roku przyrzeczenia. Od tamtego czasu wiedziałam już, że marzę o tym aby działać w KSMie jak najdłużej. W chwilach kryzysu, załamania, gdy zupełnie nie czułam się potrzebna we wspólnocie, a każde kolejne rekolekcje zdawały się być takie same, powtarzałam sobie “R., przecież przyrzekałaś!” i tą samą myśl stosowałam także w życiu codziennym, gdzie człowiek znacznie częściej nastawiony jest na wszelkie pokusy. Z czasem przestałam nawet to powtarzać, a zwyczajnie żyć zgodnie z tym, co przyrzekałam. W międzyczasie dane mi było założyć niewielki oddział w mojej parafii. Czas tworzenia go i pracy, którą w niego włożyłam, był najlepszym w moim życiu. Jestem dumna z tego, ile udało się zrobić w tak krótkim czasie, ile nauczyłam zarówno siebie samą, jak i ile mogłam przekazać członkom mojego oddziału. Za kilka miesięcy będę już studentką. Nie wiem, jak będzie wyglądać moja przyszłość, nie wiem jaką uczelnie wybiorę, nie wiem nawet, w jakim mieście zamieszkam. Wiem jednak, że chcę nadal wzrastać i rozwijać się w KSMie, służyć innym ciężką pracą i prostą radością, a mój Wielki, Najlepszy Ojciec zawsze będzie się mną opiekować. Gotów!
– Maria Świdzińska, Giżycko, Św. Brunona